Ian prychnal.
- Ta, jasne, zwalaj wszystko na mnie. Pojawiam sie nie w tym momencie. W ogole sie nie pojawiam. Tak zle i tak nie dobrze. Oczywiscie, ze nie zjawilem sie, kiedy mnie potrzebowalas, bo nie prosilas, a skad ja, do jasnej popielatej w kratke, mialem wiedziec, ze potrzebujesz pomocy? Przeciez twoja duma i twoje ego sa zbyt wielkie, by prosic kogokolwiek o pomoc, dla Ciebie to upokorzenie jest...
Podnioslem lape by sie wtracic i Ian umilkl.
- Yghy, cytuje: "Gdyby nie Nir i Lav, teraz bym nie darla sie na Ciebie". Wiec to moja wina? - machnalem ogonem. Ian podjal przerwana wypowiedz.
- A co do tego chodzenia po korytarzach w palacu, to nie mysl sobie, ze tak latwo jest. Nie zostalem tam wcale dluzej niz Ty. Poszedlem Cie szukac, ale Ty, naturellement, kiedy tylko mnie widzisz, zastanawiasz sie, jak mnie zranic. Jak mi dopiec, zebym mial wyrzuty sumienia, jakbym to ja cie porzucil. Jasne, palac, Meksyk, co jeszcze? Kapelusz jest od siostry, roza miala byc dla Ciebie, na przeprosiny - chociaz nie wiem, dlaczego to JA mialbym Cie przepraszac. I niby jak bys nie pozwolila, zebym zginal? Samotnie? No, na pewno. Chyba wlasnie dlatego probowalem Cie odnazezc, nie? Razem, czy tam w grupie latwiej. - Ian usiadl obok mnie. Zauwazylem, ze roza nie byla zwykla, caly czas miala piekne szkarlatne platki, ktore do wnetrza kwiatu robily sie burgundowe.
Taa... xD